Kije samobije

Mrok wieczorny - babcia siwa
przy kominku głową kiwa.
Nos jak haczyk, - okulary,
Coś tam mruczy babsztyl stary.
Snuje bajdy niesłychane,
O królewnie Masodamie,
Co trzech braci w Kraju słynie,
O matuli ich Dominie,
Opowiada stare dzieje...
A na dworze wicher wieje.
Siądźcie społem sunie, syny,
Choć na polu śnieżek prószy.
W domu ciepło i wygodnie...
Wnuczku zostaw swoje spodnie!
Bo zawołam z batem Mamy!...
Sza! Uwaga! Zaczynamy!


Za morzami, za rzekami,
Za lasami, za górami,
Żył przed bardzo wielu laty,
Król potężny i bogaty,
Dobrotliwy, szczodrobliwy,
Ale bardzo nieszczęśliwy,
Bo go trapił smutek rzewny
z racji córki swej królewny,
Bo królewna Masodama
Lubiła być w dupę lana.
A tłukli ją bez wyboru
I rycerze, pany dworu,
bić dawała się kuchcikom,
Giermkom, ciurom, pisarczykom,
Czy na dworze, czy w salonie,
Czy w klozecie, czy na tronie,
Czy leżała czy też stała
Ciągle o batach myślała
Próżno mówił jej król stary,
Że we wszystkim trzeba miary,
Nie wypada bowiem pannie
Dawać bić się bezustannie.
Na nic się to wszystko zdało,
Wciąż jej bata było mało
I na całym króla dworze
ręki podnieść nikt nie może.
Raz ją tak swędziała dupa.
Poszła do arcybiskupa,
Który tym się właśnie chlubił,
Że najbardziej chłopców lubił
On królewnę złoił marnie.
Poszła prosto pod latarnię.


Aż do tego doszło wreszcie,
że z agencji wszystkich w mieście
Od kurewskiej całej nacji
Przyszły kurwy w delegacji.
Ta najbardziej rozjebana,
Padłszy przed nim na kolana,
Z trudem tłumiąc rzewne łkanie
Rzekła: "Królu nasz i Panie!
Ty panując od lat wielu
Ojcem byłeś dla burdelu.
Burdelowy cech upada
Kurwom grozi dziś zagłada!
Upadają obyczaje!
Twoja córka się oddaje!
wciąż sadystom bez pieniędzy,
Przez co wpycha nas do nędzy.
Nikt nas dzisiaj już nie spierze,
Bo darmochę każdy bierze!
A więc najjaśniejszy panie,
Sprawiedliwość niech się stanie!"
Król na łzy kurewskie czuły,
Kazał dać ze swej szkatuły
Każdej kurwie po dukacie...
Po czym zamknął się w komnacie.


W nocy zaś przywołał swego
Astrologa nadwornego,
By ten patrząc w gwiezdne szlaki
Znalazł wreszcie sposób jaki,
By królewnę można było
Dobrowolnie, czy też siłą
Wrócić znów do cnoty granic,
A gdy to się nie zda na nic,
Niech przynajmniej w swojej sferze
Dominantów sobie bierze...
Więc astrolog wziąwszy lupę,
Zajrzał raz królewnie w dupę,
Dwakroć cyrklem pizdę zmierzył,
Po czym zamknął się w swej wieży.
Tak był w pracy pogrążony,
Taki przy tym roztargniony,
że szukając gwiazd na niebie
W roztargnieniu srał pod siebie.
Kręcił, wiercił teleskopem,
Wreszcie wrócił z horoskopem
I rzekł: "Smutną wieść, niestety
objawiły mi planety,
Że królewny nic nie wstrzyma.
Na jej szał lekarstwa ni ma!
Jak się znajdzie między nami,
Sadysta nad sadystami,
Który ją tak złoi pięknie,
Że królewnie dupa pęknie!
Na kawałki się rozwali,
Żywym ogniem się zapali
Wtedy będzie Masodama
Z czaru uratowana!
I znów stanie się prawiczką
Z malusieńką, ciasną piczką."


Król, choć płakał ze zmartwienia,
Zamknął córkę do więzienia,
By się więcej nie puszczała.
Tam codziennie dostawała,
Prócz świetnego utrzymania,
Tysiąc świec do brandzlowania,
Wazeliny beczkę całą...
Lecz jej tego było mało.
Ciągle płacze, ciągle krzyczy:
"To za mało dla mej piczy!"


Wszystkim było ogłaszane
Że kto zbawi Masodamę
Ten dostanie na podziękę
Pół królestwa i jej rękę
Więc zjeżdżają się domini,
Czarodzieje w świecie słynni,
Rycerze, draby ponure,
By królewnie złoić skórę!
Na nic się to wszystko zdało,
Bo królewnie wciąż za mało.
Król gdy widział co się dzieje
Stracił całkiem już nadzieję,
Płakał, martwił się dzień cały
Aż mu jaja posiwiały
Bo już siwy był na głowie.
...A tymczasem heroldowie
Wieści dziwne rozgłaszali
Coraz dalej, dalej, dalej
I rozeszły się po świecie
W radiu, prasie, internecie...


Aż dotarły hen daleko,
Gdzie za siódmą górą, rzeką,
Stała pobielana chatka,
W niej mieszkała stara matka
Wraz z synami swymi trzema,
Którym równych w świecie nie ma.
Każdy dzielny, tęgi, zwinny,
ale każdy z nich był inny
I w tym nie ma nic dziwnego:
Każdy z ojca był innego,
Bo w młodości swojej czasie
Matka strasznie puszczała się.
w agencji dominowała
I kochanków wielu. miała.


Syn najstarszy chłopak cwany
Do tego szewc zawołany.
Robił tawsy do wyboru
I grubości i koloru.
Z grubej skóry i podwójne,
Pojedyncze i potrójne
Barwił skórę na czerwono
Na czarno i na zielono
Sam ich kilka też posiadał
I mistrzowsko nimi władał
Tawsomistrzem go nazwano.
Dyscyplina nosił miano
Syn następny, bo bić lubił
I się przed wszystkimi chlubił,
że nie było mistrza w gminie,
By mu sprostał w dyscyplinie.


Cieszą matkę takie dzieci,
Lecz niestety - smuci trzeci,
Który, czemu nie wiadomo.
Stał się masochistą homo.
Może ojca miał takiego
Lub się stało co innego
I że się już całkiem zcwelił,
Bracia go za gapia mieli.
No i matka nawet czasem
Nazywała go Głuptasem.


Tak im słodko życie idzie,
Ani w zbytku, ani w biedzie.
Starsze bowiem dwa chłopaki
Zarabiali w sposób taki,
że pobożne, starsze panie
Brały ich na utrzymanie.
A i matka, chociaż stara,
Sprała dupę za talara.
Starym dziadkom gdzieś w wychodku
Najmłodszy nie szukał zarobku.
Choć podobał się niewiastom,
dawał bić się pederastom
I ku wielkiej matki złości
Nie brał nic od swoich gości...
Tak im się więc dobrze żyło,
I wygodnie, dobrze, miło.


Kiedyś Matka psów szukała
w internecie, Wyczytała
o przekleństwie dla królewny
Czując w tym interes pewny.
Tawsomistrza wyślę do niej
i zasiądzie on na tronie.
I tak rzecze: "Ty, mój synu
Idź! Dokonaj tego czynu!
Ja w twojego tawsa wierzę
Że królewną dobrze spierzesz
I się potem z nią ożenisz
To los dla na się odmieni.
Pół królestwa twoim będzie!
Tak królewskie brzmi orędzie."
Syn usłuchał rady matki.
Zaraz włożył czyste gatki.
Się wykąpał - i bez zwłoki
Raźno ruszył w świat szeroki...
A gdy przybył do stolicy,
Zaraz poszedł do ciemnicy
Gdzie królewna przebywała,
i się sama zabawiała.
Szybko podszedł do Królewny
Dobył tawsa - sprzęt to pewny
I za pierwszym batem leci
Błyskawicznie drugi, trzeci,
Czwarty, piąty - aż nareszcie
Wlepił batów tysiąc dwieście
I utracił siłę całą -
Lecz królewnie wciąż za mało!
I na pupie żadnych znaków,
Żadnych spuchnięć, pręg, siniaków.
Pupka jak u niemowlęcia.
Różowiutka bez draśnięcia.
Tak już był sponiewierany,
Że padł koło Masodamy,
Trzy stówy odżałowano
pogotowie doń wezwano
Przyjechali w jednej chwili
na noszach go ułożyli,
I zanieśli omdlałego,
Do szpitala zamkowego.
Nie wiedząc czy mu lekarza
Trzeba zaraz czy grabarza.
A królewna ciągle krzyczy,

Że to mało dla jej piczy!


Prędko, prędko baśń się baje,
Nie tak prędko rzecz się staje,
Baśń się baje, czas ucieka,
Tawsomistrza matka czeka,
W końcu martwić się zaczyna -
Że nie widać skurwysyna...
Aż ją doszły straszne wieści...
Powstrzymując łzy boleści,
Dyscyplina do się wzywa
I w te słowa się odzywa:
- "Bratu, rzecz to nie do wiary,
Nie powiodły się zamiary.
Nie pokonał tej dziewczyny
Idź ty, spróbuj dyscypliny !"
I Dyscyplin wnet bez zwłoki,
Ruszył prędko w świat szeroki.
W końcu zaszedł do stolicy.
Tam się udał do ciemnicy,
Gdzie królewna przebywała,
i się sama zabawiała.
Szybko podszedł do dziewczyny
Zaraz dobył dyscypliny !"
Pięć rzemieni zaświstało
i na pupę poleciało,
Serwuje uderzeniami
Wolno celnie z odstępami
To się znów zwija jak fryga,
że gdy patrzeć - w oczach miga.
Doba tak za dobą mija,
dyscypliną !" on wywija.
Lecz z nim także to się stało
Że utracił siłę całą.
I na pupie żadnych znaków,
Żadnych spuchnięć, pręg, siniaków.
Pupka jak u niemowlęcia.
Różowiutka bez draśnięcia.
Tak już był sponiewierany,
Że padł koło Masodamy,
Trzy stówy odżałowano
pogotowie doń wezwano
Przyjechali w jednej chwili
na noszach go ułożyli,
I zanieśli omdlałego,
Do szpitala zamkowego.
Nie wiedząc czy mu lekarza
Trzeba zaraz czy grabarza.
A królewna ciągle krzyczy,
Że to mało dla jej piczy!


Prędko, prędko baśń się baje,
Nie tak prędko rzecz się staje,
Baśń się baje, czas ucieka,
Dyscyplina matka czeka,
I już martwić się zaczyna -
Bo nie widać skurwysyna...
W końcu widząc, że nie wraca
Myśli: "Na nic moja praca...
Biedna dola jest matczyna.
Oto już drugiego syna
Losy wzięły mi zdradziecko!
Jedno mi zostało dziecko,
I do tego całkiem głupie".
...Głuptas miał to wszystko w dupie.
Raz spokojnie po jedzeniu
Chciał pochrapać sobie w cieniu.
Coś mu jednak spać nie daje,
Coś go ciągle gryzie w jaje.
Więc się prędko zrywa z trawy,
W portki patrzy się ciekawy
A tu się po jajach szwenda
Niby chrabąszcz - wielka menda!
Głuptas już rozpinał gacie,
By ją zgubić w sublimacie,
Gdy wtem menda nieszczęśliwa
Ludzkim głosem się odzywa:
"Nie zabijaj chłopcze luby!
Czemu pragniesz mojej zguby?
Menda też stworzenie boże,
Że inaczej żyć nie może
I że czasem w jajo utnie -
Nie gubże jej tak okrutnie!"
Głuptas to serca bierze,
Myśli sobie: "Biedne zwierzę,
Że mnie utniesz, cóż to złego?
Przecież nie zjesz mnie całego...
A pocierpieć czasem mogę
Idź więc dalej w swoją drogę!"
A tu nagle menda znika
I zmienia się w czarownika,
Czarownika - czarodzieja,
I do swego dobrodzieja,
Co się w strachu z miejsca zrywa,
W takie słowa się odzywa:
- "Że litości miałeś względy
Dla bezbronnej, słabej mendy
I żeś jej darował życie -
Wynagrodzę cię sowicie.
Dam ja ci wskazówki pewne
jak masz mocno zlać królewnę
Sił swych mało tu użyjesz
Dam Ci kije-samobije,
Rattanowe elastyczne
I powiedział bym że śliczne
W dotyku są bardzo mile
W uderzeniu mają siłę
że najtwardszy tyłek mięknie,
Królewna na pewno pęknie. Czarodziejską mocą cudne!
Lecz zdobycie ich jest trudne...
Dupa strzeże ich zaklęta,
Na przechodniów wciąż wypięta,
Z której mocą złego ducha
Ustawicznie ogień bucha.
I czy z bliska, czy z daleka,
Żarem swoim wszystko spieka.
I w tym mocnym, wielkim żarze
Dupa się całować każe,
Lecz gdy powiesz do niej słowa:
- „Niech się ogień w dupie schowa!
Sama się pocałuj właśnie!”
- Wtedy ogień w dupie zgaśnie.
I powoli, z dobrej woli,
Kije zabrać ci pozwoli.
Za twą dobroć ja ci mogę
Do tej dupy wskazać drogę.
Weź ten kłębek z sobą razem,
On ci będzie drogowskazem!
Rzuć na ziemię i idź wszędzie,
Gdzie się kłębek toczyć będzie.
Lecz pamiętaj zawsze święcie
Czarodziejskie to zaklęcie!"
Tu czarownik, niby mara,
Znikł i rozwiał się jak para.
Głuptas wstaje ucieszony,
Bierze kłębek, rozbawiony,
I nie mówiąc nic nikomu
Po kryjomu znika z domu.
Prędko, prędko baśń się baje,
Głuptas idzie, nie ustaje,
Coraz nowe mija kraje.
Gdy stu granic minął słupy
Zaszedł wreszcie aż do dupy,
Z której ogień wieczny tryska.
A podszedłszy do niej z bliska,
Rozżarzonej nad pojęcie,
Czarodziejskie swe zaklęcie
Głuptas z całej siły wrzaśnie:
"Sama się pocałuj właśnie!..."
Dupa wnet się zawstydziła,
i do kijów go puściła.


Z kijami, uradowany,
Pędzi wnet do Masodamy.
A gdy przybył do stolicy,
Zaraz poszedł do ciemnicy,
Gdzie królewna przebywała,
i się sama zabawiała.
U łoża się zatrzymuje
I futerał rozwiązuje
Zaraz wyskakuje z niego.
kij z rattanu malajskiego.
I za pierwszym kijem leci
kij następny drugi trzeci
tak przedziwnie się to stało
dziewięć kijów wyleciało
różnej one są grubości
Lecz wszystkie wielkiej giętkości
Wszystkie kije z całej siły
Na królewnę się rzuciły,
Każdy giętki, jak ta żmija
To się zwija to rozwija,
Każdy ostry jak ze stali ,
Każdy długi na sto cali,
Każdy celnie trafia w tyłek
Każdy bije, bije, bije...
Dupa sina i czerwona
Spuchnięta i zakrwawiona
Głuptas leży bez wysiłku,
nawet nie klepnie po tyłku
Aż królewna Masodama
Potwornie sponiewierana,
Z bólu już wręcz ledwo żywa,
Krzyczy: - "Dupa się rozrywa!"


Takie przy tym tarcie było,
Aż się w dupie zapaliło.
By ugasić pożar ciała,
Straż zamkowa przyjechała
Z toporami, z bosakami,
Sikawkami i kubłami,
Słowem - z całym inwentarzem
Używanym przy pożarze.
I po długiej, ciężkiej pracy
Ugasili ją strażacy.
Tak została Masodama
Z czaru uratowana,
I znów stała się prawiczką
Z malusieńką, ciasną piczką.
Głuptas dostał zaś w podziękę
Pół królestwa i jej rękę.
Król był tak uradowany,
Ze zbawienia Masodamy,
Że pomimo swej starości
Kapucyna sprał z radości,
Tak się znowu poczuł młody
Potem zaś wyprawił gody
Głuptasowi z Masodamą -
Mnie na gody te zabrano.
Więc jak mówię, też tam byłam.
Jadłam, piłam, ludzi biłam,
Bawiłam się z nimi społem,
Aż zasnęłam gdzieś pod stołem...


Tu bajka dobiega końca
Już za oknem patrzeć słońca
Przy kominku babcia siwa
Coś mamrocze, głową kiwa
Dając dziatwie swoje rady
Jak porządnie łoić baby.


Jest to przeróbka baśni O trzech Braciach i królewnie , ale cała zabawa w tym, że swojego „kondona samojeba” autor wymyślił na podstawie ludowej bajki o kijach samobijach.